W tym tygodniu tematem naszej dyskusji był irlandzki film Once. Oczywiście każdy z Dyskutantów dostrzegł w nim coś innego, coś co najbardziej poruszyło w nim czułą strunę. Rozbieżność poruszanych problemów była tak duża, że chwilami zastanawiałam się, czy wszyscy oglądali aby na pewno ten sam film 🙂

Najbardziej zastanowiło mnie cudnie szczere pytanie naszej Koleżanki, czy film jest wesoły czy smutny. To pytanie dotyka chyba istoty tego filmu. Wydaje mi się, że jest jednocześnie i wesoły i smutny. Jak to możliwe? I czy w ogóle takie rzeczy są możliwe? Czy przyzwyczajeni do spektakularnych wydarzeń i sterowani mediami, które upraszczają w pędzie nasz obraz świata do czarno-białej wizji, jesteśmy jeszcze w stanie dostrzec różnorodność odcieni i barw, różnorodność uczuć? Czy jesteśmy w stanie zaakceptować tę różnorodność i czerpać z niej radość? Czy umiemy zachwycić się życiem tak po prostu, jak dziecko, bez układania w logiczną całość z początkiem i końcem, bez wkładania w szablony, tabelki, formułki? Czy potrafimy odnaleźć się w płynącym czasie bez buntu i złości na przemijalność rzeczy i spraw? Zastanowiło mnie, na ile we mnie jest pychy bycia samej dla siebie, zaskorupiania się we własnym bólu i problemach, we własnej samotności i na ile, przewrotnie, czerpię z tego samoumartwiania się samozadowolenie… Według mnie ten film mówi o pokorze wychodzenia z własnej skorupy, o pokorze która jest najpiękniejszym darem i przepustką do odnalezienia PRAWDZIWEJ MIŁOŚCI, do odnalezienia WŁASNEGO JA, do odnalezienia SWOJEGO POWOŁANIA.